czwartek, 30 stycznia 2020

Co z tą Litwą?

Był Bydgoszcz, był też rzekomy Kraków. O Rydze jeszcze na pewno będzie ale teraz spojrzymy na  Litwę a dokładniej na Wilno, gdzie przez dwa lata emitowano półtoraki.
Vilnius - Old town lithography (Vilius Petrauskas)

Jeśli zapytamy się kogokolwiek obeznanego dosyć dobrze z numizmatyką polską o półtoraki litewskie z czasów Zygmunta III Wazy to odpowie, że przede wszystkim są to monety rzadkie. I oczywiście będzie miał rację bo faktycznie na aukcjach pojawiają się nieczęsto a nowa odmiana, o ile już zostanie odnaleziona to już naprawdę coś. Jeśli połączymy to jeszcze z dobrym lub nawet bardzo dobrym stanem zachowania to naprawdę robi się niepospolita moneta. 
Ktoś inny jednak powie: no dobrze, ale np. w katalogu Adama Góreckiego odmian z 1619 roku wymienionych jest ponad 20! Tyle samo ile np. w Bydgoszczy roczniku 1616, ze zdobyciem którego nie ma większych problemów i który nie kosztuje tyle ile iPhone 7 czy 8.
No niby tak... ale lepiej zacząć od początku.

W okresie nas interesującym na Litwie podskarbim był Krzysztof Naruszewicz herbu Wadwicz, który zastąpił w 1618 Hieronima Wołłowicza herbu Bogoria i stanowisko to pełnił aż do śmierci. Mennicę wileńską zamknięto w 1627 roku ze względu na rozporządzenie królewskie odnośnie bicia tylko grubej monety: talarów i dukatów.
Mincmistrzem wówczas był Jan Trylner również w 1618 zastępując Hanusza Sztypla.
Półtoraki bite od 1614 roku w ogromnych (ale nie aż tak jak miało to dopiero nastąpić) ilościach sprawiły, że w 1615 zaprzestano w Wilnie bicia groszy z uwagi na nieopłacalność tego przedsięwzięcia. Poniższa tabela z Mennicy Wileńskiej w XVI i XVII wieku M. Gumowskiego pokazuje ilość srebra w poszczególnych nominałach i latach:

Półtoraki w latach 1619-1620 bito a właściwie tłoczono za pomocą pras walcowych:

Blacha przechodziła między dwoma stemplami w postaci walców:
A następnie wycinano krążki:
Kropki, krzyżyki czy inne znaki geometryczne na blasze pomiędzy monetami miały za zadanie ułatwić przesuwanie się blachy i zmniejszenie naprężeń. Tak powstałe monety na pewno mają jednakowy układ awers/rewers (jak we współczesnym polskim bilonie), z rzadka mógł się trafić odwrotnie wsadzony walec, co spowodowało powstanie układu jak w amerykańskich monetach. Na poniższym przykładzie, dzięki uszkodzeniom monety widać to bardzo dobrze:

JAK Z RZADKOŚCIĄ?

Poniżej fragment katalogu hrabiego Czapskiego, gdzie widać, że przynajmniej dwie sztuki były w jego posiadaniu:


Co ciekawe ich stopień rzadkości oszacowany został na R3. To już nawet kilka tysięcy zachowanych monet, czyli sporo.
Tyszkiewicz wyceniał półtoraki z 1619 na 15 marek a z 1620 na 75 ze znakiem zapytania (czyli, że półtoraka litewskiego z 1620 roku nie spotkał w handlu). Dla uzmysłowienia tej wyceny dodam, że np. talary z lat 1627-1631 wyceniał na 6 marek. Poniżej odmiana z Wadwiczem na końcu napisu otokowego (nr 107) i w tarczy pod herbami Polski i Litwy (nr 108):
Niezatwierdzone Makiety Tablic [Skorowidz monet litewskich, Tyszkiewicz 1875] Beyer, ex Bartynowski

Idąc dalej mamy np. katalog Kamińskiego i Kurpiewskiego z 1990 roku - tam dla rocznika 1619 mamy przedział R4-R5, zaś dla 1620 - R8.
5 lat później Kopicki w Ilustrowanym skorowidzu pieniędzy polskich... daje rocznikom 1619 R6-R8 a 1620 - R8, co powtarza w 2007 roku w Monetach Zygmunta III Wazy.
Kopicki "Monety Zygmunta III Wazy"

Do tego znaku zapytania nawiążę jeszcze później.

Czyli z wiekiem półtorakom eR-ek przybyło. Czy od czasów hrabiego Czapskiego stały się rzadsze? Niekoniecznie, zależny jak na to spojrzymy. Na pewno część monet w okresie 100-150 lat od czasów Tyszkiewicza czy hrabiego Czapskiego mogło ulec zniszczeniu/zagubieniu podczas kolejnych wojen etc. Z drugiej strony poszukiwania nigdy nie były łatwiejsze (pomijając oczywiście aspekty prawne), dzięki wykrywaczom metali. Czyli można z dużą dozą ostrożności powiedzieć, że mamy remis.

Porzuciwszy akademickie rozważania, dochodzimy do punktu wyjścia i stwierdzamy, że jest to moneta rzadka. Co mogło być przyczyną wytrzebienia tak licznych emisji? Raczej wątpliwe, żeby z "jednego walca" wychodziło tylko kilkaset monet. Żywotność prasy można powiedzieć była wyższa niż w przypadku stempli używanych do bicia przy użyciu młota. Dlaczego więc pomimo sporej ilości odmian (dla porównania w półtorakach produkowanych też techniką walcową w Rydze z 1620 oprócz trzech odmian z herbami różnice w napisach to tylko jedna litera i ew. kropki!), teoretycznie dużej wydajności (szacunki wydajności mówią o nawet 10000 monetach z jednego stempla) te monety są tak rzadkie?

Autor jednego z katalogów wysunął hipotezę, że monety te służyły m.in. do opłacenie wojsk np. podczas kampanii inflandzkich, lecz jak sam wspomniał - gdzieś ten pieniądz powinien "wypłynąć"...

Druga opcja jest bardziej prawdopodobna. I miałoby to w sumie sens, bo jak nie wiadomo  o co chodzi to zazwyczaj chodzi właśnie o pieniądze. Trzymając się danych w 1619 ordynacja mennicza zmniejszała próbę półtoraków z 0,469 do 0,406.  Do tego doszła zmiana ilości monet, które "wychodziły" z 1 grzywny. Wcześniej było to 128 monet (+/- 1,56 g) a po 164 sztuki (waga zmniejszona do +/- 1,23 g). W skrócie i po obliczeniach wynika to, że w jednym półtoraku z 1618 roku było 0,72 grama czystego srebra a w 1619 już tylko 0,49 grama. Zakładając, że w 1619 roku mennica wileńska biła półtoraki według starej ordynacji...
Samych odmian napisowych mamy ponad 20, dochodzą warianty kropkowe etc... wyjdzie na to, że 20 możemy spokojnie pomnożyć. Przez ile? To już trudniej stwierdzić. Ilu odmian/wariantów stempli nie znamy bo przepadły w mrokach 400-letniej historii? Teraz wydajność. Wspomniałem, że żywotność stempli walcowych była większa i (ponoć) sięgała >10000 monet. Dla spokoju ducha pomnóżmy to przez, niech nawet będzie 7000-8000 monet z jednego stempla (wiadomo różne przypadki chodzą, mogło się coś zniszczyć etc., zresztą zaraz napiszę o co mi chodzi), robi nam się liczba 5-6-cyfrowa. Setki tysięcy, jeśli nie miliony półtoraków, gdzie każdy posiada w sobie więcej srebra niż jest realnie warty jako nominał. Dziesiątki tysięcy ton czystego srebra, które Rzeczpospolita miałaby puścić w obieg aby zostały wyłapane i przetopione? Część monet, która poszła w obieg mogła zostać ściągnięta z powrotem do mennicy i stamtąd powędrowała prościutko do tygla (prawdopodobnie w Bydgoszczy), reszta poszła w obieg i tam już została (też wyłapana i przetopiona). Stąd można założyć, większa liczba rocznika 1619, który nie udało się całkiem pozbierać w porównaniu do roku 1620, gdzie emisja ledwo ujrzała światło dzienne.
Właśnie, rocznik 1620 który jest owiany nimbem R8 czy też niekiedy R*. Nie miał go m.in. Czapski, Tyszkiewicz wycenił do na 75 marek ze znakiem zapytania. A tu okazuje się, że ten rocznik znany jest w (przynajmniej mi) 13 egzemplarzach... Trzynaście monet to nie tak znowu mało, żeby dawać mu R8.
Ostatnia sprawa, o której można wspomnieć - bo mogła ale też nie musiała - mieć wpływ na liczebność tych monet to blacha. Bicie drobnych monet w mennicy wileńskiej jakoś ciężko szło. Wystarczy spojrzeć np. na grosze z ostatnich lat bicia (w sensie - przed półtorakami w 1615):

Wady blachy są tutaj charakterystyczne, zaś w półtorakach ciężko znaleźć jeden egzemplarz, który byłby wolny od poniższych wad:

Oczywiście specyfika monet z walca sprawia, że czasem są delikatne defekty ale czy półtoraki ryskie takowe mają? Niezmiernie rzadko. Półtoraki emitowane w Rydze w 1620 to jedne najpiękniej wykonanych i zachowanych monet - właśnie dlatego, że były "z walca". Natomiast wśród półtoraków wileńskich możliwe, że zła technika ich produkcji była winna tym defektom...
Blacha w tle nawet w menniczych egzemplarzach często jest pofalowana, niekiedy nawet wierzchnia warstwa się łuszczy, wykrusza... etc. Czy możliwe, ze zastosowano nieprawidłowy nacisk (zbyt duży?) na blachę? Jak to wpłynęło na żywotność stempli, ergo - wydajność?
Ciekawe czy zdarzały się przypadki, że po wyprodukowaniu XXX sztuk monet później cała partia szła do pieca, bo wyszła kasza, z której ledwo co szło odczytać. Czy i ew. jaki % nakładu mógł w ten sposób być przetopiony?

Dalej...
Żeby się nie pogubić to zrobimy podział głównych odmian rocznika 1619 i 1620 a następnie zajmiemy się odmianami-widmo jak i takimi, które być może pojawić się powinny.

ODMIANY PÓŁTORAKÓW WILEŃSKICH Z 1619

* Wadwicz na końcu napisu otokowego (tarcza herbowa ozdobna)
Najpopularniejsza wersja z 13 odmianami napisowymi. Powyższa monetka pomimo przynależności do tej "popularnej" kategorii wcale nie jest pospolita. Po pierwsze pięknie wybita/wytłoczona a po drugie mamy dwa smaczki. Na awersie pod literami SIG III można dopatrzeć się wcześniej napuncowanego 'MON'. Druga pomyłka to RX zamiast REG. Była zresztą omawiana wcześniej w błędach vol 1.
Jeżeli brać pod uwagę tylko herb na końcu napisu - to ta odmiana z R6 dawno już się pożegnała. Zakładając, że moje archiwum (ok. 40 monet) to tylko część zachowanych monet a reszta rozproszona jest w muzeach czy prywatnych kolekcjach to ilość można pomnożyć x2 lub 3. Wówczas powstaje nam niemal 3-cyfrowa liczba egzemplarzy i sprawia to, że odmiana ta oscyluje między R5 a R4.

* Wadwicz na dole napisu otokowego bez tarczy (tarcza herbowa ozdobna)

Wydaje mi się, że to najrzadsza z omawianych trzech odmian. Liczba zdjęć w moim archiwum nie przekracza 12 sztuk aczkolwiek Górecki w swoim katalogu wymienia 6 odmian napisowych. Biorąc pod uwagę, że nie mam zarchiwizowanych wszystkich zdjęć (muzea/prywatne kolekcje etc.) to R6 może nam się zamienić w R5.

Wadwicz na dole napisu otokowego w tarczy (tarcza herbowa bez ozdób)

Ostatnia (?) odmiana różniąca się tylko literką A na rewersie: NOV / NOVA. NOVA według moich obserwacji jest rzadsza - ok. 25% tej odmiany. Archiwum liczy ok. 20 monet co również sprawia, że R6 dla nich jest już problematyczne i bardziej realny stopień to R5.
Proszę spojrzeć na awers. Inny typ korony i całej tarczy herbowej (bez ozdobników), który w takiej samej formie występuje w 1620.

ODMIANY PÓŁTORAKÓW WILEŃSKICH Z 1620

* Wadwicz w tarczy na REWERSIE


Niesklasyfikowana u Kopickiego odmiana, gdzie herb zamiast na awersie znajduje się pod jabłkiem królewskim na rewersie. Dla innych półtoraków to standard, tutaj mamy (przynajmniej narazie) 2 sztuki. Czyli R8 jest.

* Wadwicz bez tarczy (na awersie) na dole - wersja z perełkową obwódką

Powyżej zdjęcie jednego z najpiękniejszych półtoraków wileńskich i to jeszcze z 1620 roku. Cudo. Kłopot (tak to nazwijmy) w tym, że monet takich w archiwum mam już 6 zdjęć. SZEŚĆ. Jak na R8 to chyba sporo? ;)

* Wadwicz bez tarczy (na awersie) na dole - wersja bez obwódki

Właściwie niemal to samo co powyżej ale w tym przypadku nie mamy na awersie perełkowej obwódki. Jest jakaś rachityczna ciągła ale w innych monetach np. niemal wcale jej nie widać więc zostaje 'bez'. Co do innych monet - 5 sztuk.

Kupno Wilna z 1620 roku to już nie lada wyczyn jeśli chodzi o finanse. O ile 1619 uda się dostać w kwocie 3-cyfrowej, to dla późniejszego rocznika bez odłożonej jednej średniej krajowej lepiej nie podchodzić. Stąd też zapewne pomysł na falsa na szkodę kolekcjonerów, o którym już pisałem:


MITYCZNE ODMIANY

1.
Na pierwszy rzut idzie znak zapytania przy pozycji 1224 w "nowym" Kopickim.
Interesuje nas tylko awers, bo tylko ta strona monety pozwala na jakieś podziały, czy to z uwagi na herb Wadwicz czy tarczę herbową. Jak już wiadomo tarcze herbowe występują w dwóch wariantach:
- ozdobne - po obu stronach u góry znajdują się "kule", zaś po bokach ozdobne, łukowate "gałązki": odmiany z herbem Wadwicz na końcu napisu otokowego i u dołu bez tarczy
- zwykłe - brak ozdób, lecz na dole znajduje się mała tarcza w środku której jest herb Wadwicz

Omawiana odmiana-widmo to w założeniu hybryda dwóch typów awersu. Dlaczego uważam, że nie ma tej odmiany? Bo powinna do tej pory się pokazać. Skoro natłukło się aż 12 monet z 1620, która każda jest przynajmniej R8 to jakieś R6 powinno być znane przynajmniej w kilku egzemplarzach. A nie ma żadnego. Uważam, że pan Kopicki po prostu pracując nad tymi monetami po prostu się pomylił i uznał np. to za odmianę ze zwykłą tarczą i Wadwiczem pod nią już bez tarczy:

Na dobrą sprawę Wadwicza nie widać tam wcale. Tarczy wokół niego również trzeba się domyślać. Stąd mogła wziąć się pomyłka.

2.
Teraz złapiemy się za coś aktualniejszego.
Adam Górecki na stronie 92 przedstawia coś takiego:

Mamy znak zapytania, więc przynajmniej autor nie daje tego za pewniaka. Powyższa moneta została sprzedana na 3 stacjonarnej aukcji WCN w 1992 roku za... 76 złotych :) Wtedy to były ceny nie? Dukat za 1200, talar za 300, szóstak malborski z 1601 za 170 złotych :)
No ale wróćmy do opisu: "nie notowana odmiana bez herbu Wadwicz".
Według mnie WCN po prostu nie dopatrzyło się na dole dwóch ryb:

PÓŁTORAKOWE ZAGADKI

Na sam koniec coś ekstra. Czyli moneta, która być może powinna znaleźć się w katalogach, bardziej jako wariant z Wadwiczem na końcu napisu otokowego ale ustawionym PIONOWO. O ile WDA w opisach swoich aukcji czasami odpływa zupełnie jak Keith Richards po koncertach to tutaj wyjątkowo mogą mieć rację:

Pod tarczą są jakieś ślady ale stan monety uniemożliwia jednoznaczną ich analizę. Za to po PMDL są jakby... Ryby ale ustawione pionowo! Mieliśmy zagadkę z hakami, teraz mamy zagadkę z rybami :)

Ostatnia ciekawostka, to interesujący "półtorak portretowy":

Moneta ukazała się w katalogu Adama Góreckiego, zdjęcia jej zostały udotępnione przez Eugenijusa Ivanauskasa.
Wspominałem, że w 1615 roku zaprzestano bicia groszy a wznowiono je tylko na 3 lata w 1625 roku. Z kolei trojaki zaprzestano bić w 1608.
Aż prosi się o porównanie:
Wadwicz pionowo. Jest. Literki MON, które przebijają się pod SIG są? Są.
Tylko, że pozostałe "fakty" a przynajmniej założenia nie pasują totalnie. Ktoś czekał ponad 5 lat by użyć portretu króla z groszy bitych od 1625? Po co?
Nie znamy średnicy (choć zdjęcia sugerują 19-20 mm) próby, wagi. Litery w słowach MONETA (3) NO wyglądają nienaturalnie grubo...
Cóż, narazie pozostaje to do wyjaśnienia. 

poniedziałek, 27 stycznia 2020

Półtorak - co i za ile i czemu tak drogo?

Wojny wygrywa się pieniędzmi. Cesarstwo je ma, Nordlingowie ich nie mają.

Cytat z Wiedźmina (tego książkowego, bo się ich narobiło ostatnio sporo) może być mottem tego wpisu. Nie będzie to jednak wpis militarystyczny choć wiek XVII jako żywo może przypominać ten opisany w książce Andrzeja Sapkowskiego - wojny, czas pogardy, topora i wilczej zamieci... 
Psucie pieniądza, jako zjawisko powszechne w tamtym okresie oczywiście ma ogromny wpływ na to jak na przełomie dekad kształtowały się ceny w Rzeczpospolitej. Spowodowało to w pierwszym ćwierćwieczu XVII wieku znaczący wzrost cen i (wolniejszy) wzrost zarobków. Mniej więcej trzykrotna zwyżka cen w ciągu niemal trzech dekad spowodowała dalsze podlenie monety zdawkowej, w tym półtoraków. Oczywiście zalewanie naszej gospodarki podwartościowym pieniądzem bitym hurtowo przez sąsiednie kraje spowodowało stopniowe zaniżanie ilości czystego srebra w półtorakach. Na przestrzeni niemal 10 lat od wprowadzenia półtoraków ilość srebra zawartego w nich spadła niemal o połowę. Z 0,739 grama w jednej monecie z 1614 roku aż do +/- 0,436 w 1625 roku:

Jak widać z powyższej grafiki (pochodzącej z pracy Andrzeja Mikołajczyka "Obieg pieniężny w Polsce środkowej w wiekach od XVI do XVIII" Acta Archaeologica Lodziensia nr 28, 7-159; 1980) nie tylko półtoraki, lecz wszystko od szelągów po orty leci na łeb na szyję.
Widać też "zwiększającą się" wartość talara i dukata względem monety drobnej:

Oprócz wykresów jeszcze trochę teorii oraz wyliczeń. Część z Was pewnie słyszała o takim pojęciu jak TROFA. Otóż przy pomocy trofy jesteśmy (oczywiście znając ceny z epoki) określić szacunkową siłę nabywczą monet. W skrócie to minimalny koszt dziennego wyżywienia dorosłego człowieka wyliczony na ok. 3000 kalorii plus jakieś 20% kosztów potrzebnych na przyrządzenie/przyprawienie posiłku. Coś jak wskaźnik Big Maca. Ogólnie licząc aby zapewnić sobie 450 gram węglowodanów, 100 gram tłuszczów i 75 gram białka niezbędne do przeżycia dziś musielibyśmy wydać ok 11-12 złotych.


No dobra, nakreśliłem to tylko po to aby przejść w miarę płynnie do meritum, czyli ile realnie wart był półtorak?

W latach 20-tych XVII wieku jeden półtorak stanowił ok. pół trofy, czyli aby wyżywić w ciągu doby się potrzeba było dwie takie monety. 
Czyli wychodziło, że 1 półtorak to takie 5-6 złotych "na dzisiejsze" pieniądze. Z kolei wartość kruszcu w jednej takiej monecie to w przeliczeniu jakiś 1 zł. Oczywiście wartość nabywcza monety w epoce, wartość jej dziś a wartość kruszcu to aktualnie różne rzeczy. Choć w przypadku półtoraków podlejsze stany z lat 20-tych można kupić za te 5-6 złotych więc można powiedzieć, że przez 4 wieki półtoraki nie straciły na wartości :D 

Dla porównania grosz praski sprzed trzech stuleci zapewniłby wyżywienie na 6 dni. 

Z kolei w 1660 roku potrzeba było 10 boratynek, by móc się wykarmić na niezbędnym poziomie przez 24 godziny. 

1 złoty (4 grosze) z 1766 to ok. 4,5 trofy. 

5-złotówka z marszałkiem Piłsudskim w 1936 roku wystarczała na wyżywienie 5-osobowej rodziny przez jeden dzień.

400 lat temu ceny kształtowały się na mniej więcej takim poziomie:
- garniec piwa - ok. 3 grosze
- garniec miodu - ok. 10 groszy
- garniec wina - ok. 100 groszy
- korzec żyta - ok. 100 groszy
- kopa jaj - ok. 30 groszy
- połeć wołu - ok. 60 groszy
- faska masła - ok. 120 groszy

Przykładowo (za Kałkowskim "1000 lat monety polskiej") kat za ścięcie mieczem brał 16 złotych (16 x 30 groszy), wbicie na pal kosztowało już 18 złotych, za to odczytanie wyroku, tylko cztery półtoraki.
W tym roku pensja minimalna wzrosła do ok. 350 półtoraków ;) 

sobota, 18 stycznia 2020

FORTRESS CATALOGUE - daj nam hajs to powiemy Ci kiedy i za ile była sprzedana dana moneta.

Z pewnością wielu z Was kojarzy FORTRESS CATALOGUE.
To taki internetowy katalog, gdzie (w najprostszy sposób) po wpisaniu daty mamy opcję nominałów do wyboru. Po kliknięciu danego rozwija nam się lista np. półtoraków z lat 1616:

Oczywiście nie był wolny od błędów, bo np. omawiany wcześniej półtorak u nich wisi ze stopniem rzadkości R6, co jest (przynajmniej narazie) bzdurą. Zresztą baboli w tym serwisie powielanych za Kamińskim czy Kopickim - bo na tych katalogach ów serwis się opiera - jest o wiele więcej ale nie w tym rzecz. Jednak dla początkującego (i nie tylko) kolekcjonera było to bardzo przydatne źródło informacji bo dawało wgląd do cen z archiwalnych aukcji. Co prawda głównie WCN, Neimczyka i kilku innych ale zawsze. 
Całkiem niedawno, żeby móc zobaczyć archiwalne notowania trzeba było posiadać konto w tym serwisie. Zdziwiło mnie to tylko przez chwilę, po czym bez zastanowienia je założyłem i używałem dalej z hasłem zapisanym przez przeglądarkę. Ilość haseł i kont do rożnych serwisów sprawia, że trzeba chyba założyć zeszyt 64-kartkowy, bo jak nam siądzie system to strata będzie niewyobrażalna. 
I tak 30-40 razy...
No ale jak wspomniałem nie miałem z tym problemu. Aż do dzisiaj, kiedy chciałem coś sprawdzić i...

Poranna kawa jeszcze chyba nie zadziałała, więc kliknąłem chcąc się zalogować a tu:

No teraz już rozumiem. 17 złotych na miesiąc lub niemal 100 złotych rocznie żeby móc sobie pooglądać zestawienie monet kiedyś sprzedanych na aukcjach. Bo katalog jako-taki nadal funkcjonuje w formie bezpłatnej. 

Z jednej strony można to zrozumieć. Skoro np. reklamy nie przynosiły zysku a prowadzenie witryny trochę kosztuje: pieniędzy, czasu etc. można spróbować zarobić na subskrypcji. 
Z drugiej zaś strony chociaż 17 zł na miesiąc to - realnie patrząc - niezbyt duża kwota pieniędzy, zwłaszcza teraz to wątpię czy zwykły zjadacz chleba ot tak wykupi sobie taką subskrypcję. Nie mówię tu o firmach numizmatycznych, choć też trochę wątpię, czy w dobie archiwum na onebid, które całkiem fajnie funkcjonuje, czy też wyszukiwarki WCN (ta akurat funkcjonuje jak chce) lub archiwum udostępnione przez Antykwariatu Niemczyka jest sens płacić za coś co można mieć minimalnym nakładem pracy za darmo? Gdyby rzecz tyczyła samego "katalogu" - wówczas można by się pokusić o czasowy dostęp do katalogu. Ale nie dotyczy. Przynajmniej narazie.
Nie chcę wyjść na marudę, że za pewne rzeczy nagle trzeba płacić ale gdyby ktoś prowadzący serwis z programem telewizyjnym stwierdził: a dziś mój serwis będzie płatny! Ile osób wchodzących na jego serwis będzie chciało zapłacić miesięcznie 17 złotych, skoro wujek google umożliwia znalezienie praktycznie tego samego za darmo? W końcu nie jest monopolistą na rynku, gdyby był - sprawa wyglądałaby inaczej.

Kolejny aspekt - dawniej był serwis nummus.org, gdzie w bardzo przystępny sposób można było wyszukać monety. Przez nominał, zakres czasowy, mennice itd. Dotyczyło to głownie monet sprzedanych na Allegro. Niestety został zamknięty. Czy to z powodu polityki (zupełnie olewającej kolekcjonera jako klienta)  Allegro czy też innych przyczyn archiwum Allegro również przestało funkcjonować - wiele zarchiwizowanych aukcji jeśli nie zniknęło całkowicie to utracone zostały zdjęcia monet... czyżby zamach na swobodny dostęp do archiwów numizmatycznych?

czwartek, 9 stycznia 2020

Pogoń za własnym ogonem czy 'poważna numizmatyka'? - Grading półtoraków (m.in.)

Hattrick! Trzeci post z rzędu w ciągu trzech dni. Ale to chyba dobrze, bo dziś temat znany i 'lubiany', czyli grading monet I RP (głównie). Pozwolę sobie przeprowadzić tutaj swego rodzaju dialog z Adamem. Oboje uważamy, że ślepy pościg za MAXami to trochę patologiczne zjawisko.

I nie chodzi o to, że zbieranie monet w jak najładniejszym stanie zachowania to zło. Chodzi przede wszystkim o sposób podejścia firm handlujących tym towarem. Ale od początku. Halo, halo Adamie:
Jak pewnie wiele osób zauważyło jestem przeciwnikiem trumienkowania monet. Tak nie lubię tego bo uważam, że idea gradingu została wypaczona. Samo pakowanie w pudełka wraz z oceną mikrorysek nie specjalnie mi przeszkadza. Choć jak dla mnie zajmuje to zbyt dużo miejsca i utrudnia kontakt z monetą. Co w takim razie powoduje moją reakcję alergiczną ?
Moim zdaniem grading nie sprawdza się idealnie do monet bitych ręcznie. Niedobicia, zapchania stempla, źle przygotowana blacha to norma. A grading bierze pod uwagę tylko obieg. Co to powoduje - wielokrotnie widziałem monety z napisem MS, których bym nigdy nie kupił bo wymienione wady dyskwalifikowały ich wygląd (w moim przypadku dla półtoraków oznacza to brak możliwości rozpoznania odmiany czy też wariantu).
Otóż to. Jedyne co dodam to, że grading powstał z myślą o monetach bitych maszynowo, czyli jedyne różnice między nimi mogły wynikać z uszkodzeń mechanicznych m.in. powstałych w obiegu. Nagle zaczęto pakować tam monety bite ręcznie nadając takie same kryteria ocenie na slabie. To trochę tak jakby oceniać stan zachowania samochodu wyprodukowanego w 2005 roku (według wytycznych stworzonych dla aut produkowanych pod koniec XX i początku XXI wieku) na równi z XVIII-wiecznym powozem...

Grading jako prawda objawiona i sposób na nową numizmatykę - tak właśnie jest prezentowany grading przez część pośredników gradingu. Kolekcjonerstwo monet nie pojawiło się parę lat temu tylko kilka wieków temu - i radziło sobie dobrze bez pudełkowania. Czy ułatwia kupno monet - trochę tak, ale też nie zastąpi to wiedzy. Znane są przypadki gradowania fałszerstw, wiele też słyszałem o oszustach podmieniających monety w slabach. Sama jakość gradingu - polskie firmy zajmujące się tym procederem mają opinię jaką mają a amerykańskie choć cieszą się znacznie lepszą opinią to czy Panowie z Ameryki znają się bardziej na polskich monetach ? Błędy w opisach (np opisanie monety koronnej jako ryskiej itp.) Bardzo ogólne klasyfikacje najczęściej wg starych często już mało aktualnych katalogów.
Dokładnie. Nasz rodzimy grading to pełne błota i guana bajoro, które sami pracownicy tych 'firm' nam zafundowali. Nawet WCN wydał oficjalne oświadczenie, zapewne po serii zażaleń odnośnie wysyłania monet po zakupie do GCN:

Wcale im się nie dziwię. Swego czasu zastawiałem się jak ta i inne bliźniacze firmy utrzymują się na naszym rynku ale miałem niedawno prowadzić "rozmowę" z jednym ich klientem o lotności kamienia polnego więc już się nie dziwię. Na pytanie, czy zdaje sobie sprawę, że GCN i inne firmy gradingowe oceniają też falsyfikaty odpowiedział, że oni nie 'gradingują' (oryginalna pisownia ;) falsów. Na pytanie jak to stwierdził, odpowiedział, ze to jest napisane na ich stronie... 

No cóż klient szyty na miarę firmy. Podawanie innych przykładów/argumentów przypominało wrzucenie śnieżek do pieca hutniczego...
No ale wyjdźmy z błota, wytrzyjmy buty i porozmawiajmy o firmach, które jako-takie pojęcie o stanie zachowania mają. Takie np. NGC owszem zna się ale może niekoniecznie na polskich monetach. Najlepszy przykład to niedawno sprzedany u Niemczyka półtorak z 1628 roku:

Och, NGC opisał go jako półtorak z 1628 roku. No ok, tylko, że to jest NAŚLADOWNICTWO. Ta moneta nie wyszła z koronnej mennicy. Tylko nikt w Ameryce nie będzie się zagłębiał w szczegóły. Moneta została wybita? Tak. W katalogu jest? Jest. Ma taką-a-taką powierzchnię, więc dostaje MS63 i lecimy dalej. 
Monetka przylatuje do Polski, pośrednik wystawia ją na aukcję, dopisuje swoje fantasmagorie, bo w końcu SPECE z NGC tak napisali i potem inkasuje % od sprzedaży. A gdyby tak sprzedać tą monetę bez pudełka? Kwota sprzedaży wyniosłaby pewnie mniej niż honorarium domu aukcyjnego za powyższą aukcję... Zresztą sam Niemczyk napisał:
Wiadomo, każdy chce zarobić na tym co sprzedaje. Wyższy numerek = wyższa cena = wyższy % od sprzedaży dla pośrednika. Ot wyjaśniło się o co chodzi.

Wspomniane było, że problem z monetami sprzed "maszynowej" produkcji jest m.in. ocena rzetelnego stanu zachowania, czyli nie tylko mikrorysek na powierzchni ale też jakości wybicia etc. Całkiem sprytnie poradził sobie z tym NGC, ale niestety tylko dla monet antycznych:

Mamy też wagę co jest dodatkowym atutem. Kupując monetę z np. XVII wieku jej waga raczej rzadko odpowiada katalogowej. A często jest to jedno z kryterium pozwalających ocenić ich autentyczność. I proszę nie mówić, mi, że skoro została ogradowana to jest oryginalna. Często dostawałem piany na ustach jak widziałem fajną monetę a pod opisem standardowa formułka:

Waga: slab
Średnica: slab

Slab, slab, slab.... wrr

Adam też się zdenerwował.
Pojedynek na długość fiutka czy też na najwyższą cyferkę. Faceci rywalizują nie w ten to w inny sposób. W numizmatyce przybrało to postać gonienia za najwyższą cyferką. Ok niech sobie będzie jak ktoś ma takie potrzeby. Ale czy tak naprawdę potraficie rozróżnić "dziadka" z oceną 64 i 65 ?? Ale płacić za to już potraficie. I to czasem ogromną kasę. Pompowanie ceny jest monstrualne. Moneta kupiona za 200 zł nagle staje się warta 1000 bo ktoś przyznał jej certyfikat ... No to za co tak naprawdę jest te 800 zł ? Każdy balon pęka - w końcu pojawi się MS 66 i nagle 65 spadnie o połowę. Kupowanie zarobkowe by z czasem odsprzedać ? Do czasu - kiedyś ktoś w końcu puknie się w głowę by kolejny raz podbijać cenę trumny. Powinniśmy pamiętać 2zł GN i inne kolekcjonerskie cuda III RP. Korekta cen była bolesna dla niektórych. Podejście firm bywa różne - część ma podejście neutralne a część wręcz pieje na jego temat. W sumie to im się nie dziwię - biorą procent od sprzedaży. 10% od 200 zł a 10% od 1000 to znacząca różnica na koncie.
Dokładnie. Lobby gradingowe nie jest napędzane przez firmy, które oceniają monety i pakują je do plastyku ani samych kupujących. To pośrednicy zgarniają większy % od sprzedaży monety w slabie niż bez slabu. Wmawiają nam, że grading to jakość, prestiż i bezpieczeństwo... Brzmi znajomo?

Same MAXy! 2 MAX Świat! 4 MAX w południowo-wschodniej Europie! Albo MAX bo nikt tej odmiany wcześniej nie ogradował, co z tego, że była czyszczona i to ledwo III stan ale jest MAX!  Do szczytu perfidii i obłudy dochodzą sprzedający, którzy reklamują monetę jako MAX ale nie napiszą, że w innej firmie gradingowej dany typ uzyskał wyższą notę. No w końcu rączki mają czyste, mowa była tylko o MAXach z np. NGC... 
Coś mi to przypomina...

Ale jest jeszcze nadzieja...
Ale tak naprawdę kupujący wszystko zależy od Was. Wy i wasze portfele decydujecie w którym kierunku pójdzie rynek. Nie bronię nikomu kupować monet w trumnach, ale podczas takiej decyzji patrzcie na monety a nie na cyferki. Czy naprawdę lepiej mieć w kolekcji dwie wysokie cyferki niż pięć niższych ? Polowanie na cyferki rozumiem jeszcze w dość zamkniętych działach jak np. II RP - tutaj wiele się już nie pojawi nowości więc pozostaje wymieniać egzemplarze na lepsze.
Na szczęście widziałem półtoraki w trumnach, które były sprzedawane po kosztach gradowania albo i niżej a te naprawdę piękne poszły wysoko niezależnie czy były w pudle czy nie. Piękna moneta powinna bronić się sama....
Zgadza się. II RP, PRL, III RP to są działy, gdzie grading ma sens i nie neguję sensu zbierania monet w trumienkach. Sam niezmiernie rzadko je kupuję bo na szczęście półtoraki nie są tak lubiane przez grading. A jeśli już to jest na to sposób:
I mamy ożywieńca:


To nie jest zwykły 1615 z hakami. Na pewno będzie o nim wpis.

:)

środa, 8 stycznia 2020

Uwierz w ducha! Półtorak z 1612...

Poprzedni post był w poważnym tonie więc pora na trochę luźniejszy wpis. A, że nadarzyła się okazja to proszę:


Półtorak z 1612 roku! 

To nie żart. Na ukraińskim serwisie aukcyjnym całkiem niedawno pojawiła się taka pozycja:

Widzicie tą cenę? Niemal 850 złotych i 96 licytujących.
Faktycznie ktoś uwierzył w ducha bardzo mocno, skoro na podstawia powyższego zdjęcia określił tą monetę jako produkt mennicy z 1612 roku... no dobrze w to raczej ciężko uwierzyć ale półtoraki z datą 1611 istnieją lecz są to produkty błędu produkcji stempla a nie praktyk magicznych, w wyniku których na 3 lata przed wprowadzeniem nominału pojawiły się półtoraki i to jeszcze z herbem Sas, który na nich pojawił się najwcześniej w 1616 roku. 
I byłbym w stanie przejść do porządku dziennego nad tą ceną i niemal setką zapaleńców, którzy bili się o tą monetę, gdyby nie fakt, że tam NIE MA żadnej daty w stylu 1 - 2. Żeby jeszcze cyfry daty wyglądały inaczej ale i po lewej i po prawej mamy małe dwójeczki. Choćbym nie wiem jak przybliżał twarz do monitora, bawił się kontrastem  jasnością, wyostrzeniem widzę to samo:

Ktoś tam widzi jedynkę czy to ja mam omamy?
To przebija niemal dwukrotnie "ónikata" z 1627 BEZ MIECZA.
Proszę zauważyć jak sugestia sprzedającego może wpłynąć na kupujących. Choć z drugiej strony ci drudzy powinni już mieć nabytą odporność ze względu na mnogość unikatów, czy super rzadkości, lecz jak widać przedsylwestrowa gorączka zebrała swoje żniwo. 

I na koniec bardzo ważne:
Proszę nie traktować tego wpisu (i innych, bo pewnie się pojawią) w kategorii "haha frajer się nabrał, chodźcie się z niego pośmiać". Nie chodzi mi o wyśmiewanie się z kogoś tylko o ostrzeżenie. Bo akurat powyższy przypadek może powodować tendencję wzrostową. Sprzedający - ten czy inny - widząc popyt na "ónikaty" zmanipuluje zdjęcia i/lub opis a potem zarzuci sieci i niczym tłusty pająk będzie czekał na ofiary. A uchronić nas przed tym może tylko zdrowy rozsądek. 

Komety...

Idzie luty, podkuj... no nic się nie rymuje z portfelem, kontem, kasą, mamoną, wypłatą...  Może coś takiego: w lutym są często niezłe aukcje...