Dzisiaj coś lekkiego i przyjemnego. Myślę, że przed długim weekendem można poruszyć kwestię fałszerstw ale tych z epoki.
Zaraz zaraz, przyjemny na pewno ale czy prosty? No niekoniecznie. O ile wszystkie poniższe fałszerstwa można wrzucić do jednego worka jako te "na szkodę emitenta" to już nie do końca jest wiadomo kto fałszował.
Jak to kto fałszował? Fałszerze! Czyli złodzieje!
Die Falschmünzer. Joseph von Litschauer.
O tym kto tak dokładnie fałszował jeszcze powiemy Narazie zastanówmy się, gdybyśmy parę wieków temu byli takimi "rekinami biznesu" i chcieli otworzyć spółkę "Madej & Gniewomir: fałszerstwa, wymuszenia i porwania " jakiej metody użylibyśmy do fałszowania monety kursującej na danym terenie?
Sposób I
Polegał on na jednostronnym odwzorowaniu wzorcowej monety na cienkiej blaszce. Rewers jak i awers były wykonywane osobno, zaś później je łączono. Przestrzeń pomiędzy nimi wypełniano miękkim stopem metali a na koniec zalutowywano całość. Po dokładnym obejrzeniu widać było "luty" zaś moneta była głucha.
Sposób II
Bicie z ówcześnie przygotowanych stempli. Te jak to się mówi były zazwyczaj "cięte z ręki" czyli niemal cała legenda była wykonywana ręcznie bez użycia punc. Oczywiście wszystko zależało tu od zdolności fałszerza, ale z reguły po dokładnym porównaniu było widać różnice w stosunku do oryginału. Bito oczywiście na blaszkach z metali nieszlachetnych lub zawierających o wiele mniej kruszcu niż te pochodzące z mennicy
Sposób III
Wykonywano odlewy oryginalnych monet, które w teorii powinny być niezwykle podobne do oryginalnych - w końcu te miały za pierwowzór. Jednak niedoskonałości metody, zwłaszcza przy małych nominałach sprawiały, że były stosunkowo łatwe do wyłapania.
Produkty tak powstałe mogły być np. srebrzone, żeby pod cieniutką warstwą szlachetnego kruszcu ukryć nieszlachetną proweniencję.
Sposób IV
"Skrawanie" monet, czyli usuwanie części metalu z rantu, tak aby zachować część srebra (lub złota) a uszczuplony o kruszec pieniądz puścić dalej w obieg po nominalnej wartości.
Oczywiście jeśli taki "Madej & Gniewomir" tylko wiedzieli jak dany pieniądz wygląda, zaś poznanie treści dziwnych znaków przekraczała ich zdolności wówczas wytwarzali cudaki, które wyglądają niczym półtoraki ze świata Cthulhu ale zachowują przynajmniej styl i jakieś tam literki przebijają się przez chaos:
Wbrew pozorom fałszerstw całkiem poprawnych stylistycznie jest o wiele więcej niż takich kulfoniastych cudaków powstałych na ciężkim kacu. Najprawdopodobniej z tej przyczyny, że te drugie łatwiej "wtapiały" się w obieg i kursowały, kursowały... Zakładając, że przynajmniej Madej chodził do szkółki świątynnej mogli oni klepać blaszki, które nie dość, że wyglądem to jeszcze legendą przypominały właściwy nominał. Tego typu fałszerstwa stanowią wdzięczną grupę do uzupełnienie kolekcji, jeśli ktoś lubuje się w tego typu ciekawostkach. A jest tego sporo, począwszy od roczników, w których nie wybijano jeszcze w Rzeczypospolitej półtoraków, poprzez rzadkie półtoraki z orłem, czy popularniejsze ale nadal rzadsze w stosunku do bydgoskich półtoraki z hakami:
Oczywiście fałszowane były też zarówno półtoraki z datą typu 1613 ale też wspomniane w Fałszerstwach na szkodę kolekcjonerów półtoraki z datą np. 1628, które raczej nie mają nic wspólnego z emisją z mennic.
Według dawnej literatury pracownicy mennic również mogli fałszować monety. Tutaj już kończy się zasięg Madeja i Gniewomira, ponieważ taki zarządca mennicy, który bił na lewo monetę i wprowadzał ją do obiegu mógł zgarnąć naprawdę dużo pieniędzy. Jak wiadomo ryba najszybciej psuje się od głowy więc... właściwie można to opisać jako:
Sposób V
Czyli "na urzędnika". Cóż może być lepszego od puszczania w obieg fałszywej monety bezpośrednio z mennicy? W przypadku np. trojaków to tzw. trojaki anomalne, czyli monety najczęściej wybite przez oficjalne mennice (profesjonalne warsztaty), ale nie trzymające wagi oraz stopu oficjalnej ordynacji. Brak charakterystycznych znaków menniczych mogących przypisać je do konkretnej mennicy. Najczęściej imitujące mennice koronne. W przypadku półtoraków właściwie brak dowodów na tego typu proceder. Być może część z monet, które aktualnie przypisywane są jako naśladownictwa/imitacje czy fałszywki są właśnie tego typu produktami. M.in. Kopicki wspominał, że półtoraki z datami 1628, 1629 to produkty bicia drobnej monety po wprowadzonym zakazie lecz te znane mają ewidentny charakter fałszerstw z epoki - tj. kulfoniastych i niepodobnych do niczego co mogło wyjść spod stempla pracownika mennicy (nawet bijącego na lewo). Zidentyfikować takiego półtoraka można by np. poprzez analizę jego składu, który w teorii powinien być niższy niż przewidywałaby ordynacja mennicza. Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać.
Znamy za to historię z Cieszyna, gdzie ponoć krakowskie grosze były przekuwane na półtoraki. Przykład cieszyńskiego półtoraka, na którym pod popiersiem Adama Wacława widać pierwotny stempel starszej legendy „SIGIII... DGREXPOLM.D.L", a więc oznaczenie grosza polskiego, zachował się np. w gabinecie numizmatycznym w Wiedniu.
Ostatnie słowo powinno być o spadku ilości srebra w półtoraku. W końcu to władca zlecił takie działanie, żeby z początkowej próby 0,469 i wagi 1,57g doszło do 0,367 i wagi ok. 1,18g. Z tym, że to było spowodowane szalejącą inflacją, efektem wojen, m.in. wojny XXX-letniej, zalewaniem Rzeczypospolitej gorszą, drobną monetą zagraniczną i masowym wywozem lepszej - polskiej. Oczywiście wszystko odbijało się na ludności, która miała pretensje do władzy. Jednak jest to temat na zupełnie osobne opracowanie.
Narazie tyle. Kwestię imitacji półtorakowych niedługo rozwinę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz